Unia Europejska – Polska płatnikiem netto

W nadchodzącym roku 2016 Polska ma stać się płatnikiem netto w Unii Europejskiej. Co to oznacza? Dokładnie tyle, że nasz kraj zobowiązany będzie wpłacić do budżetu UE więcej niż z niego otrzyma (wg Jerzego Kwiecińskiego, wiceministra nowego resortu rozwoju). Spowodowane jest to opóźnieniami w wypłacie środków i ogólnym uruchomieniu nowej perspektywy finansowej (na lata 2014 – 2020). Opóźnienie wynosi 8 – 10 miesięcy. Nie jest pewne, kiedy zaległości pieniężne z nowej perspektywy ulegną wyrównaniu. Teoretycznie bilans wpłat i wypłat pozostanie jednak korzystny dla kraju. Proporcje tego, co wpłacaliśmy każdego roku do budżetu unijnego w kontekście tego, co Polska otrzymywała od UE wynosiła do tej pory 1/4 .

Ponieważ nasza sytuacja się poprawia a kraj w ogólnej ocenie się bogaci, wpłaty muszą być relatywnie większe. Teraz ma to być 1/3 tego, co otrzymujemy z Unii. Polska składka ma być większa w 2016 niż w roku poprzednim właśnie przez wzgląd na szybszy rozwój kraju.

Nowy budżet przewiduje obniżenie górnego pułapu wydatków, przez co suma składek wszystkich państw ma być mniejsza. Jednak nie w przypadku Polski, gdyż składka zależy od dochodu narodowego brutto, ceł na granicach zewnętrznych UE i podatku VAT. Oczywiście na wysokość składki mogą wpływać także inne zjawiska, jak np. rabat w przypadku Anglii, wynegocjowany jeszcze przez Żelazną Damę (M. Thatcher) w 1984 roku.

Polska jest członkiem Unii Europejskiej od 11 lat. Przez cały ten czas nasz zysk netto z dofinansowań UE szacuje się na 74 miliardy euro. 1 zł wpłacona przez nas do budżetu równała się przez te lata 3 zł otrzymanym z powrotem. Bilans wynosi zatem 35 miliardów euro wniesionych przez Polskę w ramach składek do UE i więcej niż 109,6 miliarda euro wyniesionych z budżetu. Założenia nowej perspektywy unijnej 2014 – 2020 zobowiązują Polskę do wpłaty w wysokości 29,8 miliarda euro przy otrzymaniu przez nią z budżetu Unii Europejskiej 105,8 miliarda euro.

Przemycała termometry rtęciowe. Grozi jej do 2 lat pozbawienia wolności

Edyta Chabowska, pełniąca funkcję rzecznika prasowego Izby Celnej w Przemyślu, wszem i wobec ogłosiła informację, że celnicy udaremnili niebezpieczny przemyt. Chciałoby się bić brawo dzielnym celnikom pracującym na polsko-ukraińskiej granicy. Zanim jednak podniesie się aplauz, warto zdefiniować owy „niebezpieczny przemyt”. Okazuje się bowiem, że pod tym zwrotem kryją się termometry rtęciowe do mierzenia temperatury ciała. Takie same, jak te stosowane przez nasze babcie, mamy i przez nas samych jeszcze jakiś czas temu, a może i nadal.

W samochodzie prowadzonym przez 41-letnią obywatelkę RP celnicy znaleźli 300 sztuk lekarskich termometrów rtęciowych. Miały one trafić do zwykłych Kowalskich, a ich sprzedaż miała wiązać z się zyskiem. Całość jednak została skonfiskowana, a kobieta uznana za przemytnika. Co gorsza, to wcale nie dowcip, a polska, a właściwie unijna, rzeczywistość.

Cóż, nieznajomość prawa nie zwalania z jego przestrzegania. Okazuje się bowiem, że na mocy Dyrektywy Parlamentu Europejskiej i Rady zakazane jest wprowadzenia wspomnianych termometrów do obrotu. Złamanie tego, nie ma co owijać w bawełnę – absurdalnego, zakazu implikuje groźbę kary pozbawienia wolności do lat dwóch.

Według unijnych urzędników, termometry rtęciowe są niebezpieczne, ze względu na zawierającą truciznę. Za to żarówki energooszczędne, które również zawierają rtęć, już takie nie są? A nawet są arbitralnie narzucane unijnym konsumentom.

Czy ktoś może to racjonalnie uzasadnić?

Exit mobile version