Przemycała termometry rtęciowe. Grozi jej do 2 lat pozbawienia wolności

Edyta Chabowska, pełniąca funkcję rzecznika prasowego Izby Celnej w Przemyślu, wszem i wobec ogłosiła informację, że celnicy udaremnili niebezpieczny przemyt. Chciałoby się bić brawo dzielnym celnikom pracującym na polsko-ukraińskiej granicy. Zanim jednak podniesie się aplauz, warto zdefiniować owy „niebezpieczny przemyt”. Okazuje się bowiem, że pod tym zwrotem kryją się termometry rtęciowe do mierzenia temperatury ciała. Takie same, jak te stosowane przez nasze babcie, mamy i przez nas samych jeszcze jakiś czas temu, a może i nadal.

W samochodzie prowadzonym przez 41-letnią obywatelkę RP celnicy znaleźli 300 sztuk lekarskich termometrów rtęciowych. Miały one trafić do zwykłych Kowalskich, a ich sprzedaż miała wiązać z się zyskiem. Całość jednak została skonfiskowana, a kobieta uznana za przemytnika. Co gorsza, to wcale nie dowcip, a polska, a właściwie unijna, rzeczywistość.

Cóż, nieznajomość prawa nie zwalania z jego przestrzegania. Okazuje się bowiem, że na mocy Dyrektywy Parlamentu Europejskiej i Rady zakazane jest wprowadzenia wspomnianych termometrów do obrotu. Złamanie tego, nie ma co owijać w bawełnę – absurdalnego, zakazu implikuje groźbę kary pozbawienia wolności do lat dwóch.

Według unijnych urzędników, termometry rtęciowe są niebezpieczne, ze względu na zawierającą truciznę. Za to żarówki energooszczędne, które również zawierają rtęć, już takie nie są? A nawet są arbitralnie narzucane unijnym konsumentom.

Czy ktoś może to racjonalnie uzasadnić?

Exit mobile version