Wybrałem się z młodszym pokoleniem na jesienne łowy. Opędzlowaliśmy pobliski kasztanowiec… kasztany rzekomo dają w domu „dobrą energię” – naukowo rzecz biorąc… mają jakieś tam właściwości i dobrze wpływają na pole EM (ludowa medycyna mówi: jak masz jakieś bóle, itp., wrzuć pod materac kasztany – bóle powinny ustąpić), poza tym są ładne – jako jesienna ozdoba. Nazbieraliśmy trochę – niech będą w domu, jako jesienne trofeum…
Po drodze też zajęliśmy się orzechami włoskimi, drzewo rośnie 2 bloki dalej. Zebraliśmy 2 sztuki, potem zatrząsłem gałęzią, 1-2 spadły gdzieś w trawie i liściach, poszukaliśmy dalej, znów zatrząsłem…
…i nagle z pobliskiego bloku wypadł rozemocjonowany dziad. „Panie, co Pan robi. Niech Pan stąd idzie.” Odpowiadam, że zbieram orzechy – odczep się Pan. „Panie, ale to nie Pana drzewo”. Odpowiadam, że oczywiście nie moje, tylko nasze – wspólne. To jest teren spółdzielni, gdzie jestem członkiem i też mam pełne prawo „skorzystać” z umiarem. Dziad kontynuuje, bluzgając i rycząc. „Nie… to nie jest Pana drzewo… to jest MOJE własne drzewo”… Wyjaśniam tak spokojnie jak mogę, że to jest teren wspólnoty, do której należę i nic mu do tego. To nie jego prywatna działka. Robię swoje, chodzimy po trawie…
Po chwil dziad wybiega z budynku, jeszcze bardziej rozgrzany i drze ryja. „To jest MOJE WŁASNE drzewo, bo JA je kiedyś zasadziłem, to jest drzewo owocowe, w takim razie to moja prywatna własność, a czego Pani dziecko uczy, gdzie Pana sumienie, gdzie pana przyzwoitość…”. Dziad drze mi ryja przy dziecku… po kilku słowach znów odpuszcza i znika w budynku.
Kręcimy się, ale w końcu odpuszczam i odchodzę z niesmakiem, bo nie chce eksponować dziecka na takie agresywne zachowania, ca. 10 orzechów na publicznym skwerze (nie pod czyimiś oknami, ale zebranych na pobliskim skwerze) wzbogaca nasze jesienne trofea…
Zgodnie z prawem jednak, nikt nie ma prawa sadzić swojego „prywatnego” drzewa owocowego na publicznym gruncie i egzekwować prawa własności… robiąc takie cyrki…
Co Ty na to?