Autostrady Hitlera – największa porażka inwestycyjna w historii

Interesuję się nie tylko oszczędzaniem, ale także biznesem i tym jak różne inwestycje przebiegały w przeszłości. Tematem zająłem się, bo usłyszałem z paru źródeł mit o Hitlerze-Bobie-budowniczym, który sprawił, że na terenach pod niemiecką władzą było dobrze (no… o ile się miało niemieckie papiery). Kluczowym symbolem-pomnikiem sukcesu Hitlera mają być niemieckie autostrady (których trochę pozostałości mamy też w Polsce).

To jest niestety mit. Autostrady Hitlera okazały się porażką na całej linii.

Ale jak to tak? Przecież dzięki temu w ogóle powstała sieć autostrad w tej części Europy. Owszem, to (częściowo) prawda. Jednak do czasu, kiedy autostrady naprawdę zaczęły spełniać swoją funkcję, były już przestarzałe lub zniszczone działaniami wojennymi. Na zdjęciach możemy zobaczyć sobie prawdziwe pozostałości tych dróg (ich skalę, śmieszną szerokość pasa drogowego, itp.)

Autostrady Hitlera okazały się porażką z kilku prostych przyczyn.

Po pierwsze zostały wybudowane zdecydowanie za wcześnie i mocno na wyrost. Poziom niemieckiej motoryzacji, mimo filmów propagandowych z lat 30-tych pozostawał na mizernym poziomie. Nie było wcale lepiej niż u nas – podstawowym środkiem transportu był koń i furmanka. Do chwili kiedy autostrady zaczęły być realnie potrzebne po wojnie, były już przestarzałe w sensie technicznym, zniszczone wojną, albo do gruntownej przebudowy.

Produkcja Volkswagena i niemieckie auto dla niemieckiej rodziny, mknące  po niemieckiej autostradzie, to jeszcze większy mit. Z narodowego programu przedpłat (tak jak u nas za PRL) wyprodukowano tylko kilkaset garbusów, które dostali głównie aktywiści NSDAP. Potem wybuchła wojna i VW produkował tylko sprzęt wojskowy. Do czasów rozkwitu powojennego RFN Niemcy nie byli w ogóle narodem zmotoryzowanym.

Armia niemiecka, której autostrady miały w założeniu ułatwić przemieszczanie się była w mizernym stanie jeśli chodzi o motoryzacje. To co widzimy w kronikach, czyli pancerna szpica, nowoczesne, mocno zmotoryzowane oddziały to jest propaganda. Oczywiście te jednostki, mimo że bardzo nieliczne okazały się diabelnie skuteczne, jednak sukces niemieckiej armii wynikał głównie z „zarządzania”, systemów dowodzenia i łączności (bezbłędna koordynacja działań) a nie z motoryzacji. Mechanizacja Wehrmachtu to mit i propaganda. Głównym transportem hitlerowców był koń i furmanka, a i to był nawet luksus w tych czasach bo szeregowy hitlerowiec najczęściej szedł piechotą. Ludzie, którzy naprawdę interesują się historią – też wam to potwierdzą. Niemiecka armia, nie korzystała  z wybudowanych autostrad w zauważalnym stopniu.

Transport niemieckiej armii – ten, który nie był wykonywany za pomocą konia i furmanki, czy „z buta” – odbywał się głównie koleją. Istniała tu pełna infrastruktura, sprzęt i doświadczenie logistyczne. Motoryzacja była śladowa. Autostrady nie były używane w liczącej się skali.

Do budowy autostrad zaangażowane znaczne środki ludzkie i finansowe, które nie mogły zostać wykorzystane gdzie indziej, np. na budowę schronów, umocnień, produkcję zbrojeniową. Tak znaczny i zupełnie zbędny wysiłek inwestycyjny w jakimś stopniu przyczynił się do upadku III Rzeszy.

Autostrady w drugiej fazie II wojny nie były używane. Ludność cywilna miała zakaz wjazdu na nie, mimo faktu, że samochód posiadali naprawdę nieliczni, zaś wojsko za bardzo nie chciało na nie wjeżdżać, w obliczu całkowitej dominacji Aliantów w powietrzu autostrady stanowiły swoistą ćwiczebną strzelnicę dla alianckich myśliwców.

We wspomnieniach amerykańskich lotników z czasów wojny wynika, że zbudowane odcinki autostrad przy dużych niemieckich miastach były przez nich wykorzystywane do nawigacji w dziennych nalotach na niemieckie miasta. Bez autostrad niejeden nalot by się nie udał, jasny beton w nizinnym niemieckim krajobrazie doskonale wyznaczał podejście do celu.

Podsumowując, mamy tu zbędny propagandowy wysiłek, inwestycję szalonego wizjonera  przerastającą swoje czasy, rzecz która stała się jedną z wielu składowych przyczyn upadku hitlerowskich Niemiec. Choć trzeba przyznać, że ładnie to wygląda na starych filmach propagandowych.

Polecam:

 

Podwyżka cen paliwa o 25gr/l to zły ruch rządu

Wszyscy już wiedzą, choćby za sprawą sieci społecznościowych, że politycy planują podwyżkę cen paliwa o 25gr na litrze. Oczywiście podwyżka jak zwykle jest uzasadniana jakimiś tam wielce słusznymi potrzebami, co oczywiście jest bzdurą. Ekonomiczny bezsens takich podwyżek polega na tym, że realna cena paliwa to gdzieś około 2zł/l, cena na dystrybutorze wynika z tego, że cała reszta to już są podatki, opłaty, fundusze, dopłaty, akcyza, itp. doliczona „w słusznej sprawie” do paliwa.

Doliczenie kolejnych 25gr to niby niewiele, jednak np. w moim przypadku, gdzie moje samochody spalą średnio 8l100km to jest kwota 2 zł/100km więcej, czyli np 20 zł więcej za każdy wypad do naszej dalszej rodziny (kiedy już za krótki odcinek płatnej autostrady na trasie płacę każdorazowo około 50 zł). Dla kogoś to dużo, dla innego Czytelnika niewiele, jednak te kwoty mnożą się znacznie przy ciężkim transporcie, dostawach dóbr konsumpcyjnych, usługach…. wydaje się, że co tam…. tylko 25gr – jednak te jedyne 25gr odbija się wielokrotnie w postaci kolejnych podwyżek.

Transport, szczególnie najpopularniejszy transport samochodowy, to krwiobieg gospodarki – im tańszy – tym gospodarka silniejsza, bardziej konkurencyjna, sprawniejsza. Obciążając rozdęty już do bólu udział podatków w cenie paliwa, „nasi” politycy umyślnie sabotują naszą gospodarkę, osłabiają jej konkurencyjność…

Patriotyzm to nie puste frazesy i wymachiwanie biało-czerwoną flagą, czy pełne patosu przemówienia na kolejnych rocznicach przegranych powstań. Patriotyzm to przede wszystkim konstruktywne działania na rzecz własnego kraju i jego ekonomicznej siły. Tymczasem  tu „nasi” politycy umyślnie, planowo i konsekwentnie szkodzą Polsce, dotyczy to zarówno poprzedniego, jak i obecnego rządu.

Nie podoba mi się to…. a Tobie?

Centralny Port Komunikacyjny – inwestycja typu „Miś”

Chcąc nie chcąc na blogach muszę czasem odgrywać rolę ekonomicznego marudy, jednak i to jest uzasadnione. Ponieważ mieszkam na prowincji znacznie lepiej widzę problemy Polski, niż wielu mieszkańców wielkich miast.

Z perspektywy miasta powiatowego bardzo dobrze widać skłonność polityków do rozgłosu, rozbawiania gawiedzi oraz wielkich, słomianych inwestycji typu „Miś”. (Bo przecież na nędznych, słomianych inwestycjach robi się największe pieniądze.)

Słomianą inwestycją jest jak dla mnie Centralny Port Komunikacyjny, być może sprzężony z Centralnym Portem Lotniczym. Inwestycja po prostu głupia z perspektywy rozwoju Polski, choć ze względów propagandowych na pewno pożądana.

Nie! Absolutnie nie mówię zdania typu „siedźmy na 4 literach i cieszmy się tym co jest”. Polska potrzebuje lepszej infrastruktury, bezdennie głupia jest jednak jej centralizacja w XXI wieku.

Polska komunikacja potrzebuje decentralizacji, inteligentnych rozwiązań logistycznych (kreowanych przy użyciu wysokich technologii, inteligentnych sieci, itp.) wreszcie komunikacyjnego powrotu państwa na prowincję, z której to państwo od 1989 sukcesywnie się wycofuje na rzecz wielkich metropolii oraz ich przysiółków.

Przyszłość może wyglądać inaczej. Zamiast niepotrzebnie koncentrować komunikację w jednym punkcie można ją rozproszyć. Koncentracja to głupota strategiczna, w dobie niepewności politycznej, militarnej i terrorystycznej taki punkt jest łatwy do sparaliżowania. Łatwo położyć taki system nawet nie przez celowy atak, ale przez zwykły wypadek na autostradzie prowadzącej do Centralnego Portu.

Regularna komunikacja z małego lotniska Modlin.

Nie…. lepsza jest dywersyfikacja i max. rozproszenie.

Dobrą analogią jest tu internet, stworzony jako sieć rozproszona. Jeśli chcesz wysłać maila nie piszesz go przecież na pendrive, nie pakujesz pendrive w kopertę i nie niesiesz na pocztę, gdzie mail za opłatą byłby transferowany do centralnego serwera komunikacyjnego, stamtąd na pocztę, następnie nagrywany na pendrive przez pracownika i niesiony przez doręczyciela do odbiorcy…. nie… bierzesz i wysyłasz bezpośrednio do adresata z domu. Ale ile rozwoju i miejsc pracy powstałoby przy systemie scentralizowanym? Piękny budynek centralnego serwera komunikacyjnego nieźle prezentowałby się w mediach! Co nie?!

E-mail wędruje przez sieć rozproszoną do adresata, w dużym stopniu bezpośrednio, dlaczego w jakiś analogiczny sposób nie miałby wyglądać transport przyszłości oparty na jakiejś sieci neuronowej, kalkulującej optymalne połączenia towarowe i osobowe?

Zamiast jednego dużego lotniska – potrzebujemy szeregu mniejszych, równomiernie pokrywających obszar Polski. Zamiast ściągać ruch do już zatłoczonych metropolii, lepiej pozwolić mu się naturalnie rozlać po Polsce, zamiast budowy mega-dworca kolejowego, lepiej przywrócić szereg zlikwidowanych dworców i połączeń kolejowych na prowincji (niekoniecznie realizowanych przez wielkie składy, ale przez szereg mniejszych, lekkich)…

Rozumiecie moją analogię?

Zapraszam do dyskusji na temat sensowności XIX-wiecznej centralizacji w XXI wieku.

 

Politycy załatwiają sobie podwyżki po kilka tys. zł na głowę

Czytam sobie wiadomości internetowe i widzę news. „Podwyżki wynagrodzeń prezydenta, premiera, ministrów, wiceministrów, posłów i wojewodów zakłada projekt ustawy, jaki PiS złożyło w Sejmie”…

Newsy z sieci potwierdzają wiadomości radiowe… Politycy sobie chcą zafundować podwyżki płac po kilka tysięcy zł na głowę dodatkowo.

To jednak nie wszystko, politycy wymyślili sobie, że żona Pana Prezydenta, za sam fakt bycia żoną dostanie pensję w wysokości 55% poborów męża, aby opozycja się nie denerwowała żony dawnych prezydentów wybranych po 1989 roku dostawałyby 75% wynagrodzenia obecnej pierwszej damy.

Absurd absurdów.

Ten blog nie jest blogiem politycznym, za wyjątkiem jednak… spraw związanych z gospodarką…. dlatego popatrzmy na jedną kwestię gospodarczą. Jak się ma Polska gospodarka… Na stronie ministerstwa finansów czytam:

Zadłużenie Skarbu Państwa (SP) na koniec kwietnia 2016 r. wyniosło 881.873,7 mln zł, co oznaczało wzrost o 23.450,3 mln zł (2,7%) w porównaniu z końcem marca 2016 r.

Tylko w ciągu jednego miesiąca politycy zadłużyli nas na astronomiczną kwotę ca. 23 i pół miliona zł…

Co to znaczy? W każdej normalnej firmie przy złym jej prowadzeniu i pogarszających się wynikach finansowych i pogarszającej się efektywności zespołu nie ma mowy nie tylko o żadnych podwyżkach, co ucięte zostają wszystkie premie.

Wiem coś o tym sam, bo prowadzę firmę i słabsze okresy muszą oznaczać obniżenie zysków, zaczynając od mojej własnej kieszeni. Takie jest racjonalne postępowanie.

Politycy obecnie nie tylko nie powinni dostać podwyżek uposażeń, co wręcz podlegać karnemu obniżeniu obecnych płac (adekwatnie do stanu polskiej gospodarki) łącznie z Panem Prezydentem!

Postępowanie którego jesteśmy świadkami, jest w mojej skromnej opinii kradzieżą w białych rękawiczkach, a za kradzież powinno się siedzieć.

A co Ty na ten temat myślisz, czy politycy trwoniący Twoje pieniądze i doprowadzający Polskę do ruiny… z miesiąca na miesiąc… zasługują na podwyżkę, ufundowaną faktyczne z Twoich pieniędzy płaconych w podatkach? 

Gdy będzie wojna, to Polski będą bronić firmy, a nie wojsko…

Niemal 700 milionów złotych z budżetu państwa trawiło w ramach dotacji na konta różnych przedsiębiorstwa. Dlaczego? Rzecz się tyczy bezpieczeństwa państwa.

W „Pulsie Biznesu” znajdziemy opis enigmatycznego Programu Mobilizacji Gospodarki. To on umożliwia przesył pieniędzy pomiędzy państwem polski a różnymi firmami z tytułu utrzymania stanu gotowości na wypadek wojny. Wcale nie rozchodzi się tutaj o firmy zajmujące się zbrojeniami. Dotowane są spółki medialne, telekomunikacyjne, budowlane, paliwowe czy farmaceutyczne. Przepływy pieniężne opiewają na wcale nie niski kwoty. W ramach Programu Mobilizacji Gospodarki na konta przedsiębiorstw wpłynęło już 680 milionów złotych.

Założenia tego programu, funkcjonującego od 2008 roku, opisują sytuację, w której firmy strategiczny z perspektywy obronności państwa, powinny wspierać Polskę w przypadku wojny. Rocznie tego typu przedsiębiorstw spływa ok. 100 milinów złotych. Czego oczekuje się w zamian? Utrzymania na optymalnym, z perspektywy bezpieczeństwa, poziomie zapasów surowców czy mocy wytwórczych. A w razie realnego zagrożenia udostępnienia sprzętu i ludzi.

W ramach Programu Mobilizacji Gospodarki aktualnie dotowanych jest aż 177 przedsiębiorstw. Wśród nich znajdziemy np. Orlen, Lotos, Polski Holding Obronny, ale też Polpharmę będącą własnością Jerzego Staraka czy Polkomet, którego działania kontroluje Zygmunt Solarz-Żak. Zapewne chodzi o zapewnienie w razie wojny odpowiedniej ilość medykamentów i utrzymanie bezpiecznego systemu teleinformatycznego.

Dziennika „Pulsu Biznesu” podkreślają fakt, że gro dotowanych firm, to firmy prywatne lub z dużym udziałem kapitału obcego. Wniosek płynie prosty – w przypadku wojny na straży bezpieczeństwa kraju będą stali najbogatsi, polscy biznesmeni i zagraniczne przedsiębiorstwa.

Exit mobile version