Bardzo, ale to bardzo przyzwyczailiśmy się u mnie w domu do kupowania wody butelkowanej. Co tu dużo mówić, jest to wygodne. Kupujesz przy okazji każdych zakupów 1-2 butelki, w każdej chwili jest do dyspozycji czysta, schłodzona woda, na bazie której można przygotować jakiś napój, albo po prostu nalać i napić się zamiast czegoś innego, co przecież polecają środowiska medyczne (podejrzewam, że w tajemniczy sposób inspirowane przez firmy produkujące wodę butelkowaną).
Tak czy inaczej koszt najtańszej wody źródlanej w sklepie obok to ca. 1,40 zł, choć cena nieco „lepszych” wód dochodzi do 2,50 zł za butelkę. Ponieważ codziennie w domu zużywane są przynajmniej 2 butelki takiej wody można sobie śmiało policzyć sumy wydawane np. przez miesiąc.
Czytałem i słyszałem jednak, że butelkowana woda źródlana to lekkie oszustwo. Tak naprawdę wodę o parametrach porównywalnych, a czasem nawet lepszych mamy do dyspozycji w naszych kranach. Np. u mnie w mieście woda z wodociągów spełnia najwyższe standardy…
Tyle w teorii, w praktyce jednak obawiam się trochę o wodę. która przepływa przez 30-letnie rury, nawet jeśli „na wyjściu” w miejskich wodociągach jest ona super jakości. OK, wodę jednak można przegotować i ostudzić, wpadłem zatem na pomysł takiego przygotowania wody, przynajmniej na swoje potrzeby (rodzina może nie chcieć się przestawić na „pracochłonną” wodę z wodociągów).
Przygotowując w ten sposób wodę zmniejszam także jej kontakt z plastikiem z butelek PET. Ponoć szkodzi…
Dam Wam na pewno znać czy eksperyment oszczędnościowy się u mnie przyjmie na dłużej, co jak co – cena przygotowania takiej „butelki” to dosłownie kilka groszy – na zdjęciu mamy równo 3 litry wody, czyli oszczędność dochodzącą nawet do ca. 4 zł w stosunku do kupowanych wód.
Najśmieszniejsze jest to, jak poprzez lenistwo i wygodnictwo zapominamy o najprostszych rzeczach, które mogą przynieść nam spore oszczędności.
P.S. Jesteś zainteresowany/a zdrowiem? Zapraszam na blog:
Woda z kranu ma z mojego punktu widzenia jedną „wadę”; nie jest niestety gazowana 🙂
A ja uwielbiam „bombel-wodę”.
Kiedyś, w sumie jeszcze całkiem niedawno, radziłem sobie w ten sposób, że sam zgazowywałem słynnym syfonem na naboje…
Dziś, gdy mieszkam w miejscu odległym o ponad 100 km od najbliższej „nabijalni naboi” muszę radzić sobie w ten sposób, że raz na jakis czas kupuje kilka zgrzewek najtańszej „gazówy” i potem co kilka dni delektuje sie jedną butelką.
Dużo nie potrzebuję, by nasycić krew dwutlenkiem… 🙂
a nie można ponabijać naboi na zapas? czy jakoś tak?
Mozna, pod warunkiem, że ma sie odpowiednią ilość naboi 🙂
A ja nie mam…
Poza tym to dość drogo by wyszło to nabijanie; już taniej kupiwać butelkowaną…
Wszelako zainspirowany Twom wpisem zajrzałem do „rupieciarni” i co?!
Mam tam nalewak do piwa i kegi 🙂
Wodę do kega, dwutlenek z butli i voila!
I myślę, że tą drogą pójdę 🙂
A nie lepszym rozwiązaniem jest zainstalować drugi kran w kuchni z filtrem, taki specjalny do nalewania wody do picia? Wiecie o co mi chodzi? Kwestia może i droga na początek, ale później szybko się zwraca i eliminuje w 100% jakieś dodatkowe czynności. Nie musimy nic gotować, nie musimy nic dźwigać ze sklepu.
Czekam na wasze opinie w tej sprawie.
Ja piję zarówno kranówkę jak i butelkowaną jak nie mam butelki to bez skrupułów piję z kranu i nic mi nigdy nie było
Jest jeszcze coś takiego jak butelka bobble ale nie polecam ze względu na słabe techniczne rozwiązanie. Otóż korek tej butelki szybko się zaciera i do jego otwarcia z czasem potrzebne są… obcęgi.
Ja mogę polecić mój patent na ciepłą wodę (ostatecznie jeszcze jest chłodno ;)). Zakupiłam dobry termos o pojemności 1.2l. Jeśli potrzebuję, gotuję cały czajnik wody i to co zostanie przelewam do termosu – w ten sposób gotuję wodę tylko dwa razy dziennie i w razie potrzeby ZAWSZE mam wrzątek pod ręką :] Nie wiem, ile oszczędzam, bo kluczowa była dla mnie oszczędność czasu na czekaniu aż się czajnik zagotuje…