W tym tygodniu odwiedził mnie Andrzej i miałem okazję pokazać mu, jak „daleko” mam z pracy do domu. (Wtajemniczeni wiedzą, że to u mnie de facto przejście na drugą stronę ulicy.) Na podobny temat niedawno rozmaiwałem też z BJK, który odpuścił pracę w firmie na rzecz pracy w domu.
Dojazd. do pracy. Rzecz niby oczywista dla większośc z Was, jednak ja nigdy się nie pogodziłem z jego koniecznością. Kiedy mieszałem w Poznaniu, a mieszkałem zwykle w bezpośredniej bliskości centrum, dojazd w 2 strony zabierał 1,5h. Dojście na przystanek 10 minut. 5 minut czekania. 15 minut jazdy. 10 minut dojście do punktu docelowego. 40 minut w 1 stronę, z tendencją do wydłużania się. Kupno samochodu nie poprawiło czasu dojazdu, z uwagi na korki i wieczne problemy z parkowaniem. Osoby w bliskim kręgu potrafiły spędzać 2-2,5h na dojeździe i nie było to niczym nadzwyczajnym.
Przyjmijmy, że w większym mieście dojazd to średnio 1h w jedną stronę. 2h dziennie. 10h tygodniowo, jeśli nie pracujesz w soboty. 40h miesięcznie. Licząc urlop to 460h rocznie.
Przeliczając na godziny efektywnego, zawodowego, 8-godzinnego funkcjonowania, to jest 57 dni roboczych. Na godziny aktywnego „życia”, zakładając, że śpimy po 8h, to jest ca. 29 dni….
Jakby nie liczyć dojazdy w wielkim mieście, nawet jeśli, tak jak mi w Poznaniu, daje ci się zmieścić w miejszym czasie niż 1h w jedną stronę to jest około miesiąca do dwóch ukradzione z życia… ot tak po prostu.
Czy można ten czas przeliczyć na pieniądze? Jakie są koszta alternatywne w tym przypadku?
Jakie są koszta samego dojazdu – to już zupełnie inny temat.