Byłem wczoraj na referendum, głosowałem i jestem całkowicie zaskoczony. Pani z komisji wyborczej wertowała listy wyborcze w poszukiwaniu moich danych i mogłem podglądnąć ile mniej więcej osób głosowało. Z mojego bloku (5 klatek schodowych po 10 mieszkań) głosowała prócz mnie jedna osoba (byłem tuż przed zamknięciem lokalu, gdyż wracałem z podróży), z sąsiednich bloków na osiedlu widziałem po 2-3 osoby głosujące. Nie lepiej było na reszcie osiedla – pozwoliłem sobie zagadać członków komisji o frekwencję i przyznali, że jest śladowa. Przez czas spędzony w okolicach lokalu wyborczego zauważyłem tylko jedną osobę głosującą.
Dlaczego jestem zaskoczony? Otóż otrzymaliśmy jako obywatele nieczęstą możliwość, czy też namiastkę pewnej demokracji bezpośredniej. To była – podkreślam – sytuacja, gdzie mogliśmy konkretnie się wypowiedzieć na dane tematy. Samodzielnie, niezależnie od tego, co mówią nam politycy.
Tak, można krytykować referendum np. za brak „matematycznego” doprecyzowania drugiego pytania, Tak, niektóre środowiska wzywały do bojkotu referendum (choć to było nonsensowne, skoro i tak zostało ono już rozpisane). Tak, można narzekać, że pogoda była zła, niedzielna zupa za słona i dokuczał nam weekendowy ból głowy po meczu Polska:Niemcy.
…ale co to za wytłumaczenia?!
Referendum i jego rekordowo niska frekwencja pokazało, że jako Polacy nie chcemy decydować o swoich własnych sprawach finansowych (pyt. 2 i 3 dotyczyły de facto finansów). Nie chcemy, bo ich nie rozumiemy, bo nie umiemy decydować, bo – co gorsza – nie chcemy się nauczyć podstaw finansów i ekonomii, bo przecież lenistwo jest najwygodniejsze.
Czy warto tu pisać o patriotyzmie ekonomicznym oraz o powiększaniu naszego dobrobytu i stanu naszego portfela? Czy kogoś to w ogóle interesuje? Po wczorajszym referendum dotyczącym w 2/3 spraw ekonomiczno-finansowych mam pewne negatywne przemyślenia.
Mam także swoje 3 pytania:
- Chcemy być świadomymi konsumentami i uczestnikami systemu społeczno-gospodarczego czy nie?
- Chcemy mieć kontrolę nad naszymi własnymi finansami czy nie?
- Chcemy być jak stado bezwolnych owieczek pędzone przez swoich pasterzy, czy chcemy być wolnymi ludźmi, którzy decydują za siebie?
Zgadzam się całkowicie.
To jest masakra – niestety potwierdza się że Polakom nie zależy tak naprawdę na własnym kraju, własnej przyszłości i wolności. Nie obchodzi nas w jakim kraju będą żyły i dorastały nasze dzieci. Liczy się to co ja mam TU i TERAZ i żeby sąsiad miał gorzej… Taka jest mentalność Polaków w kraju i zagranicą. Nacjonalizacja OFE, korupcja i afery finansowe. Działanie urzędów na szkodę własnych obywateli. I do tego obojętność narodu sprawia że coraz bardziej zastanawiam się nad obywatelstwem brytyjskim. Jestem w takim momencie życia że muszę zdecydować czy chcę mieć z Polską jeszcze coś wspólnego, chociażby poprzez pozostawienie jakichś nieruchomości tutaj z perspektywą powrotu za x lat, czy może zamknąć definitywnie za sobą drzwi do Polski, uzyskać obywatelstwo brytyjskie i ruszyć dalej do np do Nowej Zelandii. Obawiam się że w Polsce pozostaną tylko groby rodzinne polaków którzy zagłosowali nogami.
Nie lepsza byłaby nieruchomość np. w Portugalii czy Grecji na stare lata? Ludzie bardziej uśmiechnięci i klimat lepszy 😉
Jeszcze nie wiem, ale odpowiem ci za ok rok-dwa lata jak ruszę w roczną trasę po Europie 🙂
Jeśli nie trzymałaby mnie w Polsce najbliższa rodzina jakoś specjalnie, w życiu nie kupowałbym tu nieruchomości na przyszłość.
Akurat niepójście na referendum to też forma głosowania…
Po prostu w ten sposób Ci którzy nie poszli odpowiedzieli „nie” na postawione pytania, a dodatkowo owym niepójsciem wzmocnili swój głos, bo frekfencyjnie unieważnili ew. zwycięstwo odpowiadających na „tak”.
Tym razem się nie zgadzam. Niewielka liczba osób świadomie zbojkotowała referendum.
Musiałbym być naiwny aby uwierzyć że ogromna większość nie poszła głosować bo chciała zagłosować we wszystkich sprawach na nie 🙂
OK, pierwsze 2 pytania mają swoich zwolenników i przeciwników, natomiast czy znasz kogokolwiek kto odpowiedziałby na nie na trzecie pytanie? 🙂
Tak, trzecie pytanie… brak frekwencji tutaj… jest raczej dowodem na lenistwo (ew. fanatyczne oddanie jednemu z niszowych liderów partyjnych wzywających do bojkotu).
Nie spotkałem także „na żywo” żadnej osoby która byłaby za sponsorowaniem klik i sitw partyjnych z naszych własnych, ciężko zarobionych pieniędzy (bo tym są pieniądze z podatków), kiedy nie ma środków na leczenie chorych dzieci na NFZ.
Jedynie pierwsze pytanie jest de facto przedmiotem dysputy politycznej.
Czy świadomie, czy nie – dokonali wyboru…
Jakiś, być moze niewielki odsetek, na pewno świadomie.
Niefinansowanie partii z budżetu? Działacze partyjni iraz ich „krewni i znajomi” niekoniecznie muszą chcieć zmiany nawet jeśli głośno za tym optują 🙂
Wątpliwości na korzyść podatnika? Urzędnicy fiskusa oraz „krewni i znajomi” też mogą nie byc tym zainteresowani…
„JOW-y”? Mają i zalety i wady. Jak każdy system wyborczy. Jeden woli córkę, drugi teściową 😉 co kto lubi 🙂
Dokonali wyboru następującego: „Nic mnie nie obchodzi, nie wiem o co chodzi, głowę leczę po meczu… Polacy nic się nie stało…”
Tylko, że widzisz…
Jakkolwiek bardzo może sie to niepodobać, jest to też wybór…
Flacha, mecz, kiełbacha z rusztu i w sobotę (by w niedzielę móc się wyspowiadać) kopnąć żonę…
Dla sporej części społeczeństwa jest to „pełnia życia”.
I sądzę, że ma to miejsce w każdym kraju, nie tylko w Polsce (choć w różnym stopniu, niekoniecznie mniejszym).
Żadne usprawiedliwienie – doskonale wiem…
Ja tylko piszę o tym, co widzę…
Tylko, że to „nic mnie nie obchodzi, nie wiem o co chodzi” też nie wzięło się z nikąd…
1. Nie ma w polsce tradycji demokracji bezpośredniej
2. Absurdalnie wysoki próg ważności zachęca do niechodzenia zwłąszcza tych którzy są przeciwni pytaniom, bo niepójście jest jakby podwójnym „nie”…
Zobacz, nawet w Szwajcarii ilosć osób uczestniczących w referendum niezmiernie rzadko przekracza 50%, średnia z ostatrnich lat to coś około 35%
Może gdyby obniżono ten próg do dajmy na to 20-25% chętnych do póścia byłoby więcej?
3. Dotyczy tego konkretnego referendum. Prezydent spanikował po pierwszej turze i w niezgodzie z sobą, ale ze strachu referendum zarządził. Ludzie czują jak ktoś błaznuje nawet jeśli nie potrafią tego nazwać…
4. Kampania nie zahcęcała do pójścia. Sama w sobie była mdła, nijaka, niemal niewidoczna. Tak jakby nikomu nie zależało. Można rzec, że w jakiś sposób to konkretne referendum było „sierotą”, niechcianym dzieckiem…
A juz naprawę mało było zachecania do: „ixmy i głosujmy. nieważne jak, ważne byśmy poszli” (a przy taki wysokim progu to właśnie jest istotą referendum).
5. Sami uderzmy sie w nasze „wątłe” piersi… Co my zrobiliśmy by zachecić innych do pójściua i zagłosowania. Ja przyznaję, że niewiele i mógłbym wiecej…
Ja, jako bloger, staram się politykę na blogu ograniczać, nie powiem, że do zera – jednak nie czułem potrzeby, aby tak istotne (i w moim przekonaniu – potencjalne popularne) referendum dodatkowo rozgłaszać w moich mediach, a tylko to mogłem zrobić.
Wielu z moich znajomych to zwolennicy Korwina, który zachęcał do bojkotu referendum, a więc de facto do finansowania partii z budżetu i niekorzystnym interpretacjom dla podatnika, co jest istnym kuriozum.