Zdarzają się w naszym życiu momenty, w których zmuszeni jesteśmy, by zacisnąć przysłowiowego pasa. Momenty, w których tniemy koszty życia, jak tylko się da – a niektórzy nawet bardziej, balansując wówczas między życiem a przeżyciem. Jakikolwiek urlop odpływa w sferę marzeń, zresztą nie tylko on – rezygnacja z pakietów telewizyjnych czy obniżenie temperatury w mieszkaniu o stopień lub dwa (to naprawdę jest odczuwalny spadek komfortu termicznego) to kolejne przykłady optymalizacji kosztów. Chociaż optymalizacja z reguły jest słowem nacechowanym pozytywnie, więc w tym kontekście raczej nie do końca pasuje.
Oszczędzając wodę i prąd, rezygnując z nie niezbędnych abonamentów, jesteśmy w stanie obniżyć miesięczne koszty życia o całkiem niezłą sumę. A co gdyby tak próbować zaoszczędzić na jedzeniu?
Tak, tak. Wiem, że jedzenie obok zdrowia plasuje się w ścisłej czołówce listy pt. „na czym NIGDY nie oszczędzać”. Jednak życie mnie nauczyło, że słowa typu: nigdy, na pewno, zawsze – są tylko słowami i mają określoną datę ważności. Możemy się zaklinać za młodu, że my nigdy tego czy owego nigdy robić nie będziemy, by kilka lat później dojść do wniosku, po bolesnym zderzeniem ze ścianą – pardon, z rzeczywistością – że jednak będziemy to robić. Czy nam się to podoba, czy nie – czasem po prostu nie ma innego wyjścia.
Jak więc oszczędzać na jedzeniu, by dbając o domowy budżet , nie zrujnować jednocześnie zdrowia?
Po pierwsze, postaw na proste, własnoręcznie przygotowane potrawy. Staraj się, by nie były to typowe zapychacze, które oprócz niwelowania poczucia głodu, nie dają żadnych pozytywnych efektów dla organizmu. Słowem, omijaj puste kalorie, szukaj tych, które mają w sobie jakąś wartość energetyczną i witaminową. Poznaj smaki z innych kuchni. Nie tylko schabowym z kapustą świat stoi. Ze swojej strony mogę polecić poszukanie przepisów na azjatyckie potrawy – często można trafić na typowe „coś z niczego” w wersji z ryżem, które można, nawet w polskich warunkach, przygotować naprawdę niewielkim nakładem finansowym.
Po drugie, nie wychodź z domu bez śniadania. Raz, że bez zjedzenia pierwszego śniadania. Dwa, że bez drugiego śniadania w torbie. Staraj się, by szczególnie to pierwsze, było prawdziwą bombą energetyczną, dzięki której nie będziesz odczuwał głodu, co pozwoli Ci omijać automaty z batonami / biurową stołówkę / kebab za rogiem dalekim łukiem.
Po trzecie, jeśli zaczynasz odczuwać głód na godzinę / dwie przed wyjściem z pracy, nie leć po szybką przekąskę, a wybij szklankę wody i żuj gumę. To sposób stosowany przez modelki na zabicie uczucia głodu. Na dłuższą metę z pewnością Ci go nie polecę, ale na krótka, jaką niewątpliwie są te dwie / trzy godzin przed dotarciem do domowej lodówki, z pewnością.
Zdaję sobie sprawę, że z wyłączeniem rady numer trzy, o powyższych wskazówka można powiedzieć, że to nie jest oszczędzanie na jedzeniu w wersji hard, a zwykła optymalizacja kosztów na jedzenie. Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak żyć Wam, żebyście nie musieli stosować tych rad w tej wersji najbardziej ekstremalnej.
Autorka: O.
Jedyna możliwość, żeby oszczędzać na jedzeniu sensowne pieniądze bez uszczerbku na zdrowiu jest w sytuacji, gdy często jadamy „na mieście” i przerzucimy się na domowy obiad, czy kanapkę przyrządzoną w domu.
Na produktach żywnościowych nie da się wiele oszczędzić, oczywiście przy założeniu, że zakupy i tak robimy w dużych marketach, a nie w drogich sklepach osiedlowych, czy z tzw. zdrową żywnością.
Zupełnie czego innego spodziewałem się po artykule „oszczędzanie na jedzeniu – wersja hard”. Bo jedzenie rano śniadania i wychodzenie do pracy ze śniadaniem nie ma nic wspólnego z oszczędzaniem – równie dobrze można by napisać, żeby po prostu nie kupować przekąsek…W artykule o oszczędzaniu na jedzeniu powinno się podać konkretne przykłady – np. z czym sobie zrobić kanapki, żeby wyszło tanio, a przy okazji zdrowo. „Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak żyć Wam, żebyście nie musieli stosować tych rad w tej wersji najbardziej ekstremalnej”. Czyli jaka jest wersja ekstremalna porady nr 2? Nienoszenie w ogóle śniadania?
Podstawa, to samemu gotować – aż dziwne, że dopiero niedawno na to wpadłem 🙂 a gotowanie jest proste, przyjemne, no i jesz to co chcesz, jak chcesz, kiedy chcesz, z dokładką, dokładnie tak przyprawione jak chcesz 🙂
Poza tym, warto orientować się w cenach produktów, a zwłaszcza cenach warzyw. Raz, że ceny warzyw są bardzo sezonowe – teraz pomidory kupimy za 1,5 zł / kg, a poza sezonem to trzeba płacić około 5 zł / kg. A dwa, zauważyłem, że w sezonie letnim taniej można kupić warzywa na ryneczkach niż w marketach (np. fasolka w Lidlu kosztuje 6 zł / kg, a na ryneczku 3 zł / kg, więc różnica 100%). Poza sezonem raczej taniej jest w Lidlu (tam kupuje, bo jest zaraz koło mnie) niż na ryneczku – z tego wynika, że po prostu trzeba się orientować na bieżąco w cenach.
Warto też zwracać uwagę na promocje w marketach – jak jest w promocji kurczak, to jem kurczaka, jak mielone, to kupuję mielone 🙂 Oczywiście nie zawsze tak robię, ale czasem się zdarza. Można też kupić mięsko w promocji i zamrozić – bez problemu przetrzyma nawet kilka miesięcy (to zależy od rodzaju mięsa, można o tym poczytać w Internecie).
I kolejna sprawa, to żeby nie marnować jedzenia, a podobno marnuje się tego sporo. Jak coś u mnie zostanie w lodówce, to dojadam. Jak została mi ostatnio fasolka, to dorzuciłem do pomidorówki i też było OK 🙂 Czasem z tego wychodzą fajne kulinarne eksperymenty 🙂 Polecam.
Jak się ma dzieci niestety wersja hard z punktu 3 odpada.
Da się tanio ale wtedy wszystko robi się samemu. Niestety często tanio oznacza że kupujesz produkty niskiej jakości.
Jak się ma dzieci, to można przejść na dietę – dojadać po młodzieży, a nie przygotowywać dania dla siebie. W przypadku trójki dzieci da się funkcjonować całkiem przyzwoicie, choć jest to dość dołujące. Na pewno dobrze wpływa na linię 😉
Jeśli idzie o oszczędności – można szukać towarów przecenionych (pod terminem ważności), dalej samemu robić przetwory – nie są tak naszprycowane polepszaczami smaków, więc je się w mniejszej ilości i są zdrowsze.
Warto dbać o zdrowie – jeść mniej, ale dobrej jakości produktów. Leki są b. drogie.
W żywieniu przestawić się na mięso 1-2 razy w tygodniu, a tak to zbożowe z pełnego przemiału, fasole i groszki jako uzupełnienie białka. Zrezygnować z wody butelkowanej i słodyczy (np. słodycze tylko raz w tygodniu).
Ograniczyć alkohol, jeśli chcesz, żeby zaszumiało w głowie – pij drinki, wino, na pusty żołądek. Dzięki temu szybciej uzyskasz efekt, a nie będzie mocnego przesunięcia w czasie.
Jeśli masz kawałek własnej działki – uprawiaj warzywa, zwłaszcza nowalijki, które są najdroższe. Można to robić nawet na balkonie w kubłach po farbie (10-litrowe wiadro, posiać szpinak – całkiem przyzwoicie wychodzi).
Tyle na krótko. Pozdrawiam