Ciekawa dyskusja rozwinęła się pod poprzednimi wpisami dotyczącymi marketów. Niestety nie wszyscy albo zrozumieli, albo czytali wszystkie posty od początku, ale w sumie rozumiem – największą ciekawość wzbudziła mapka “efektu Biedronki” na moim osiedlu i wokół tego skupiły się argumenty. Dodam zatem w sposób uporządkowany kilka kolejnych słów o supermarketach.
Poglądy wolnorynkowe
Niektórzy z Kolegów zarzucają mi zamordyzm i chęć odgórnego sterowania rynkiem, bo przecież na wolnym rynku liczą się tylko oczekiwania konsumentów! No nie? Otóż tak nie jest.
Wolność i poglądy wolnościowe nie oznaczają zaraz anarchii, czyli brutalnego prawa silniejszego.
Jestem za jak największą wolnością we wszystkich dziedzinach życia, jednak czy w imię tej wolności zgodziłbym się na budowę uciążliwego obiektu przed moim balkonem jakim jest ferma świń?! Ale jeśli ktoś kupił za własne pieniądze teren przed moim balkonem, w mieście, na osiedlu to przecież ma prawo wyczyniać na swoim terenie to co mu się podoba? To może mini-wysypisko śmieci albo koksownia? Co?
Pozostawiam temat do dalszej dyskusji…
Supermarket jest obiektem uciążliwym dla otoczenia – tak samo jak ferma świń!
Klient wchodzący do supermarketu od frontu nie widzi uciążliwości obiektu dla otoczenia, widzą go jednak mieszkańcy. Co przeszkadza ludziom w supermarkecie? Tym ludziom, których okna i balkony wychodzą na zaplecze supermarketów?
- hałas i wyziewy z klimatyzacji
- przeraźliwy smród z mega-kontenerów za marketem – zwłaszcza w ciepłe dni
- hałas TIRów wczesnym rankiem dowożącym towar
- korki samochodowe, smród spalin i zagęszczenie ruchu spowodowane przez postawienie sklepu, parking…
Co? Zdziwienie? Czy wpadlibyście na to, by fermę świń stawiać w środku miasta? Genialne, nieprawdaż?
No i wreszcie dochodzimy do wniosku, jak w tytule…
Miejsce supermarketu to nie jest centrum miasta ani osiedla!
Miasto, osiedle jest formą organizacji życia, zamieszkania, pewną wyższą formą zarządzania nieruchomościami. Koszty, zaawansowana infrastruktura, kompleksowe podejście do przestrzeni publicznej i życia.
W miastach nie stawia się obecnie obiektów wielkoprzemysłowych, nie zakłada się także gospodarstw hodowli świń. Czy to jest tak trudne do ogarnięcia, czy może też na tyle jasne, że nie wymaga dalszego pisania z mojej strony?
Miasto nie jest tylko przestrzenią fizyczną, ale przestrzenią kulturalną, ekonomiczną… inwestycje w mieście powinny dokonywać się w sposób przemyślany. Zarządzanie miastem w sposób racjonalny nie kłóci się z poglądami wolnorynkowymi.
Co sądzić zatem o włodarzach miast wydających zgody na budowę supermarketu na osiedlu?
Gdzie jest zatem miejsce dla marketów?
Miejsce jest na obrzeżach/poza granicami miast. Tak samo jak fermę świń lokalizuje się nie bliżej niż pół mili od granic administracyjnych miasta, tak samo powinno się lokalizować uciążliwy obiekt jak supermarket.
Super- czy hipermarket nie wnosi nic do tkanki miejskiej, tylko ją niszczy. Stalowa hala, parking, dodatkowe korki, hałas, smród i zwiększony ruch. Chcecie tego bajzlu przed swoim własnym domem w mieście? Większość z Was tego zapewne nie chce (choć taki obiekt 500m dalej przed balkonem nielubianego kolegi z pracy zapewne niektórych cieszy…)
Równość dla małych i dużych
I wreszcie na koniec. Uważam, że zarówno drobny handel, jak i handel wielkopowierzchniowy powinny ponosić procentowo takie same obciążenia fiskalne. Nie może być tak, że market wyprowadza całość, lub część zysku za granicę i nie płaci podatku w Polsce, lub płaci go mało, kiedy drobny sklepikarz ponosi pełne obciążenia fiskalne…
…przy czym supermarket korzysta w znacznie większym stopniu z infrastruktury finansowanej z tych podatków niż drobny przedsiębiorca.
Zatem niech płacą uczciwie i niech w sensie podatkowym konkurują na tych samych warunkach, co reszta.
Koniec komuny – czyli równych i równiejszych!
Bo oczywiście do małych sklepów w centrum to towaru dowozić nie trzeba, nie generują żadnych hałasów, a ich śmieci pachną fiołkami. Nie mówiąc o tym, że do marketu pół mili poza miastem trzeba dojechać samochodem, co rzecz jasna nie powoduje większej emisji spalin.
Sklepy mają mniejszą uciążliwość dla otoczenia. Mały dostawczak dowożący towar z piekarni, czy czasem z hurtowni – to nie jest ten sam hałas, uciążliwość i blokowanie ulic co TIR. Śmietnik przy sklepie to zwykły, standardowy kubeł, a nie ultraśmierdzący megakontener wielkości naczepy…
Pierwsze markety w Poznaniu, gdzie studiowałem, były poza osiedlami i fundowały mieszkańcom darmowy autobus, poza tym wyprowadzenie ruchu i mega-parkingów za miasto jest jednak lepsze.
No ja byłbym cały szczęśliwy gdyby mi market postawili poza miastem najlepiej w stronę mojej wsi 🙂
Miałbym bliżej… 🙂
A teraz na poważnie 🙂
Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz wpis na Toim bloguzainspirował mnie do sprawdzenia „jak sie rzeczy mają”…
A więc…
Standardowy zestaw robionych przeze mnie zakupów żywnościowych zawiera 34 pozycje.
Wiem dokładnie co chcę, nie toleruję „zamienników”.
Sklep Pani Marii u mnie we wsi odległy jest o dokładnie 907 m.
Najbliższy dyskont (ten na „b”) jest w mieście 15,7 km
U Pani Marii kupię wszystko co chcę (jak nie ma, to mi sprowadzi)
W najbliższym dyskoncie 27 pozycji z 34 (pozostałe 7 pozycji) mogę kupić w dwu innych marketach co wydłuża mi objazd o dodatkowe 6,4 km).
U Pani Marii w „gratisie” dostanę wszystkie najświeższe miejscowe informacje, w markecie nie…
U Pani Marii mogę nie zapłącić natychmiast jeśli akurat zapomniałem portfela, w markecie nie…
U Pani Marii mogę rozliczyć się tym co sam na polu wyprodukuję, w markecie nie…
U Pani Marii w sobotę zostawiłem kwotę 274,59 zł + 30 minut na dojazd rowerem, zakupy i ew.pogaduchy, w markecie było by o 211,16 zł + 18,47 zł za kilometrówkę samochodu + min. 100 minut na dojazd, parkowanie i zakupy.
Co mi sie bardziej opłaca?
A to zależy kiedy 🙂
Pytanie jeszcze jak wyglądałaby konkurencyjność tych 3 marketów. gdyby proporcjonalnie ponosiły identyczne obciążanie podatkowe jak Pani Maria?
No co, mamy wolny rynek, więc uczciwie i tyle samo dla wszystkich.
Zapewne dużo gorzej…
Wszelako ów test mogę przeprowadzić tylko na zasadach „rzeczywistych”, a nie „uczciwych”.
a co prawda to prawda, tak czy inaczej „zyskujesz” o ile na oko liczę ok 44 zł, prawie 2h wycieczek po marketach,,,
wystarczyło kiedyś usiąść i pomyśleć…
Wydawanie dodtakowo choćby 1 zł w celu „zaoszczędzenia” 1 zł nie ma ekonomicznego uzasadnienia…
A często koszty „oszczędzania” są jeszcze wyższe…
a to wiem aż za dobrze… ostatnio chciałem zaoszczędzić placąc za lepszy pakiet internetowy w sieci komórkowej… tej z pręgowanym fioletowo-białym glutem w logo
Ja na te odrobinę wyższe kwoty wydawane w „wiejskim sklepiku Pani Marii” patrzę poniekąd jak na inwestycję w relacje międzyludzkie…
Ja będę ją znał, ona będzie mnie znała…
A jakkolwiek wielkie pieniądze wydałbym w tej czy innej sieci handlowej, szansa na poznanie „dzięki temu”jej prezesa jest iluzoryczna…
Noooo… będę miał trochę wiecej pieniędzy na koncie w banku tylko co z tego?
Jak sie rozchoruję to Pani Maria przybiegnie do mnie z gorącym rosołkiem, a prezes banku w którym trzymam pieniądze?
Że szansa na to iz Pani Maria przybiegnie jest niewielka?
Tak, to prawda, ale mimo wszystko o rzędy wielkości większa niż to, że przybiegnie prezes banku 😀
Super przykład – relacje międzyludzkie bezcenne. Uwielbiam relacje z np. właścicielami własnego małego biznesu.
Jakie są szanse na osobiste, dobre relacje z prezesem banku, gdzie mam pieniądze – i jakie są szanse, że w razie kłopotów on potraktuje mnie jak partnera?!!!
Racja 😉
Roman
Pokonanie 907 metrów na rowerze zajmuje ci pół godziny (prędkość niecałe 2km/h)? Na piechotę jest szybciej.
może Roman liczył w 2 strony i razem z zakupami?
I jeden i drugi czas – jak można wywnioskować z opisu – jest czasem poświeconym na „wyszystko”…