Nie pracuję na etacie, mam od lat własną działalność, co w dużym skrócie oznacza gotowość do pracy 24/7, nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba poświęcić czas firmie. Niedziela… zdarza się, praca do późnych godzin, norma, zrywanie się wczesnym rankiem z oczami „na zapałkach”, ależ to bardzo częste… to wymagające.
Nic dziwnego, że zarówno u mnie, jak i u znajomych na DG pojawia się często marzenie o etacie.
Fajnie jest mieć pracę pn.-pt., 8 godzin dziennie, stała, przewidywalna pensja, wychodzę o 15.00 i nic nie nie obchodzi. Jestem wolny i mogę poświęcać czas rodzinie i swoim hobby. Marzenie.
Tylko w praktyce jak obserwuję wielu etatowców – to jest marzenie ściętej głowy. W pracy 8h nadzór szefa i zapiernicz. Masz chwilę oddechu w pracy – źle. Dodatkowo widzę, że nie ma tu tak, jak w teorii. że, wychodzę z biura i nic mnie nie obchodzi. Jest ważny projekt, wszyscy siedzą i robią nadgodziny do późna (jak się nie podoba – to znajdzie się pretekst do zwolnienia). Nie raz spotykam się z etatowcem i dzwoni mu, lub mailuje na smartfona szef. Grubo po godzinach – i też jeszcze trzeba coś załatwić. Na służbowym telefonie musisz być do późna.
Znajomy jechał już z rodziną na wakacje na kemping, w momencie wyjazdu rano zadzwonił szef, znajomy musiał zjechać do zakładu i załatwić jakieś papiery, a rodzina sobie 2h czekała na parkingu pod biurem, przed dalszą jazdą… żona spieniona na początku urlopu…
…i tak dalej.
Więc jak to jest na tym etacie? Bo jak patrzę, to w większości wygląda mi to na „białe niewolnictwo”, a nie żadną stabilizację i wolność po 15.00?
Polecam też:
Etat to stan umysłu – wpis gościnny
Ja tam na etacie jestem, z szefem mijam sie rano czasem kawę zdążymy spić czasem nie. Telefon służbowy zostaje w biurze, bo szef powiedział że jak w ciągu dnia nie dałem rady spraw załatwić po po godzinach tym bardziej nie.
Jedyny minus, że pracuję 9h dziennie nie 8. Reszta bajka 🙂
świetnie, 9h to nie dramat, jeśli potem naprawdę jest spokój
Co to za wlasna dzialalnosc? Czym sie zajmujesz?
generalnie administracja w firmie rodzinnej + własne sprawy rozwojowe
Przyznaję, że nie rozumiem o co chodzi…
Chyba podejmujemy pracę u siebie lub u kogoś po choćby fragmentarycznym rozważeniu „za i przeciw”.
Oczywiście, w trakcie, na jaw wychodzą również „ukryte prawdy”, których czasami wcześniej nawet się nie domyślaliśmy, ale nawet wówczas decyzja pozostaje w naszych rękach.
Jeśli oczywiście gotowi jesteśmy ponieść konsekwencje tych decyzji.
i chyba tu jest „pies pogrzebany”
Chodzi o to, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
Ludzie na DG czy z firm rodzinnych często zazdroszczą etatowcom stabilizacji i komfortu, po drugiej stronie okazuje się, że nie jest tak słodko jak się wydawało.
Zmiany mogą nie być takie łatwe z różnych względów. Nie chodzi nawet o gotowość poniesienia konsekwencji.
No, ale do kogo człowiek dorosły ma mieć pretensje o to, że „mu się wydawało”?
Jeśli już musi to co najwyżej do siebie…
Tylko pytanie: po co mieć te pretensje?
W jakimkolwiek „miejscu” staniemy, zawsze będą tego zalety i wady…
Albo uważam, że „plusy” danej sytuacji przewyższają „minusy” więc logiczne, że w tej sytuacji trwam, albo uważam, że jednak „minusów” jest więcej wiec dążę do zmiany sytuacji.
Jeśli problem źle rozpatrzyłem to tylko i wyłącznie moja wina…
Marzenie o życiu w „świecie bez problemów” nie przystoi człowiekowi dorosłemu.
Czy ja wiem, czy tak zawsze warto wszystko brać na siebie?
Moje wybory zawodowe, zwłaszcza pewne dokonane w wieku szczenięcym, to także wynik presji środowiska, otoczenia, rodziny. Czy ktoś jest od tego wolny? Daj spokój…. 😉
Słowem: można i trzeba ponarzekać
Remigiuszu, zawsze funkcjonujemy według pewnej hierarchii wartości (uświadomionej lub niestety nie). Spokój, bo ustąpiło się presji (marzeniom?) rodziny też się w to wpisuje.
Ilu ludzi zostaje lekarzami lub prawnikami, bo… rodzice o tym marzyli?
Rezygnują z własnych planów (widać mniej ważne) dla świętego spokoju (widać ważniejsze). Czasami na tym wygrywają, czasami nie…
Ale mogą mieć ew. pretensję do siebie, bo przecież sami decyzję odejmują.