Przez internet kupuję chyba więcej niż „standardowy” Polak.
Miniony – 2015 – rok zamknął się zakupami na kwotę niemal 29 tys. zł robionymi w wielu, naprawdę wielu sklepach.
Dlaczego?
Raz, że z reguły taniej (są chwalebne wyjątki)
Dwa, że zdecydowanie wygodniej (jeśli wie się czego się chce)
Trzy, że z domu wychodzić nie potrzeba…
I to w zasadzie wszystkie jak dla mnie plusy kupowania przez internet.
Minusów z roku na rok jest coraz więcej i zupełnie poważnie zaczynam rozważać ograniczanie korzystania z tej formy zakupów.
Powodów też jest kilka, ale najbardziej zniechęca mnie coraz bardziej skomplikowany proces zamawiania, coraz częstsze dręczenie mnie mejlami przez sprzedawców i w końcu coraz większa „inwigilacja posprzedażowa”.
Kiedyś, by złożyć zamówienie wystarczyło wrzucić produkty do koszyka, podać dane do wysyłki i faktury, kliknąć: „kupuję” i voila! A wszystko to na jednej stronie i w jednym kroku. Dziś w wielu sklepach, jak już wybierzemy upragniony towar, MUSIMY się najpierw zarejestrować (kolejny login i hasło do kolekcji), wyrazić”pierdzilion” zgód lub niezgód (i nie piszę tu o tych, których wymaga prawo) i dopiero w 3-4-5 krokach sfinalizować transakcję.
Kiedyś po zakupie otrzymywaliśmy dwa mejle; ten potwierdzający zakup i ten informujący o wysyłce i ewentualnej kwocie do zapłaty jeśli wybraliśmy tę formę płatności (a czasami nawet tych mejli nie otrzymywaliśmy) i było OK.
Dziś dostajemy mejl potwierdzający zakup, mejl potwierdzający przekazanie zamówienia do realizacji, mejl informujący o skompletowaniu zamówienia, mejl o tym, że zamówienie spakowano, o tym, że przekazano do wysyłki i wreszcie…uffff… mejl o tym, że wysłano 🙂
Czy to wszystko? Ależ nie!!! 🙂
Jeszcze mejl o tym jaką firmą kurierską wysłano i kolejny z kwotą do zapłaty 🙂
A na koniec mejl z podziękowaniem za „zaufanie jakim obdarzyliśmy sklep” :)))
Autentyk!
Z litości nie podam nazwy sklepu 🙂
Po co to wszystko ja się pytam?
Cały proces realizacji obchodzi mnie dokładnie tyle, ile kolor slipek pana pakowacza, czyli wcale…
Dwa mejle, ten o przyjęciu zamówienia i wysyłce, wystarczyłyby w zupełności.
Ewentualnie mejl „awaryjny” w sytuacji gdy coś jest nie tak z zamówieniem.
Albo telefon, bo w końcu w jakimś celu go biorą.
No dobrze, dostaliśmy towar i…
Kiedyś mogliśmy zapomnieć o sklepie do czasu ewentualnego kolejnego zamówienia (lub zwrotu, reklamacji…)
Dziś, po tygodniu od doręczenia przesyłki, sklep przypomina o sobie…
Najpierw jeszcze raz dziękuje za zaufanie i przy okazji proponuje kolejne produkty (lub rabat na kolejny zakup)
Później po kolejnym tygodniu kolejny mejl z nową ofertą…
Później kolejny…
Później kolejny…
Później kolejny…
Później…
O!!! Tym razem nic nie ma! Zapomnieli!
Później…
O!!! Nie zapomnieli! Przysłali ankietę do wypełnienia…
Próby „wypisania się z cyrku” do którego często wstąpiliśmy dobrowolnie (nasza wina), niechcący (też nasza wina, trzeba było czytać drobny druk i regulamin) lub zupełnie bez naszej zgody (och, co za „ulga”,tym razem nie nasza wina), kwotowane są kolejnymi mejlami z pożegnaniem, podziękowaniem, troską co teraz nami sierotami bez opieki sklepu się stanie i…
Za dwa tygodnie znów otrzymujemy mejl z podziękowaniem za zaufanie…
Nie wiem jak wy, ale ja wysiadam.
Mam zamiar ograniczać się do sklepów praktykujących coś, co nazwałem „minimalizmem kontaktów z klientem”.
Trochę takich sklepów jeszcze jest.
A, że być może będzie trochę drożej niż w sklepach „głównego nurtu e-handlu” i wybór być może będzie mniejszy?
Cóż, święty spokój ma swoją cenę i doszedłem do wniosku, że jest jej wart.
Roman
I właśnie dlatego mam osobną skrzynkę na tego typu spam. Czasem zajrzę jak coś kupię, ale tak to nawet nie otwieram. To naprawdę ułatwia życia 🙂
Owszem, załozenie kolejnej skrzynki mejlowej jest jakimś połowiczny rozwiązaniem, które jednak nie rozwiązuje istoty problemu „znęcania” się sprzedawcy nad klientem 🙂
Poza tym, w tej wersji, nadal pozostaję „zwierzyną łowną” 🙂
Mam chyba inne podejscie, moim zdaniem bardziej higieniczne…
Dopóki bedzie to możliwe, będę starał sie wybiarać tych, którzy sie nie narzucają 🙂
A jak juz stracę taką możliwość, cóż…
Pozostanie chyba założyć „spamową” skrzynkę 🙂
Cóż Roman, jak byłeś w Lubinie to wiesz, że to miasto sklepów, marketów i galerii, czego jak wiesz nie pochwalam szczególnie, ale… w całym Zagłębiu Miedziowym brakuje jedynie Ikei, poza tym jak dla mnie jest wszystko, każda sieć.
W związku z tym nie robię zakupów przez net, bo nie muszę.
Raz jednak zaliczyłem potknięcie, tablet w Saturnie na sklepie kosztował 1000 zł, zamówienie przez sklep internetowy 950 zł. Akurat nie miałem czasu iść zwracać i ponownie zamawiać… ale normalnie, dla zasady bym dziadom pokazał.
Od tego czasu moja strategia: sprawdzać ceny w necie, kupować w „realu”.
Również uważam, że przy nieznacznie wyższej cenie (każdy sam ustala swój limit) lepiej kupić w realu…
Przyznam tu uczciwie, że nie raz i nie dwa zdarzyło mi się jednak kupić w realu taniej (i to dużo taniej) niż w sieci…
To działa w dwie strony – albo w realu, albo online może wyjść jest taniej. wniosek jest jeden, zawsze sprawdzać cenę w obu miejscach przed zakupem, a najlepiej w większej ilości miejsc niż 1 sklep (jeżeli mowa o droższym zakupie). U mnie się to sprawdziło przy zakupie laptopa. Sprawdziłem ceny w 3 sklepach (trochę łażenia było, ale wydatek ~5tys to trochę sporo jak dla mnie) i udało się zaoszczędzić kwotę rzedu 10%. Pewnie, że może sie wydawać „nie warte świeczki”, ale „ziarnko do ziarnka i..” 🙂
Kupuję w sieci za kilkadziesiąt tys. rocznie, zdarzyło mi się za ponad 100tys., dla siebie, dla rodziny, dla firmy. Dla mnie największym problemem jest przysyłanie towaru, który ktoś już zwrócił korzystając z prawa zwrotu 14-dniowego. Towar odpakowany, ze śladami używania przychodzi jako nowy. Taką praktykę spotkałem tylko w polskich sklepach internetowych, w niemieckich w których kupuję dużo nigdy mi się to nie zdarzyło. Kurczę napiszę, który sklep mnie tak 2 razy potraktował i z niego na zawsze zrezygnowałem, może będzie to przestrogą dla innych czytających tego bloga:
Euro RTV AGD – dostałem towar używany i brudny (bardzo).
Zdarzyło mi się też w innych, ale chociaż towar był w niezniszczonym opakowaniu i wyczyszczony.
Też mam skrzynkę na spam handlowy, newsletery etc. jak Łukasz, nie jest to dla mnie problemem, po prostu co jakiś czas wszystko kasuję nie czytając.
Mnie szczęśliwie taka sytuacja nie spotkała…
Zawsze otrzymywałem towar „zupełnie nowy”, no chyba, że zamawiałem „używkę” lub sprzedawca dobrze go „wyczyścił” 🙂
Ale jak bym postąpił dostając towar z dugiej ręki?
No nie wiem…