Jazda rowerem zimą. Praktyczny eksperyment

Jak pisałem wcześniej jestem w trakcie perturbacji samochodowych, co w praktyce oznaczało, że przez ostatnie ca. 10 dni nie miałem auta do dyspozycji, tymczasem trzeba funkcjonować. Przy rosnącym rachunku za taksówkę i harmonogramie komunikacji miejskiej padła prosta decyzja „wsiadam na rower!”, ale jak to zrobić skoro za oknem śnieg i mróz?

Dosyć prosto… Tak to u mnie wygląda w praktyce.

  1. Odpowiednie szerokie terenowe opony, bo bywa naprawdę ślisko
  2. Nie pompuję opon na max, w ten sposób mam większą przyczepność
  3. Nieco spokojniejsza jazda niż latem, z przyczyn powyższych
  4. Ubranie „na cebulę” i…
  5. Kontrolowanie jazdy tak, aby się nie spocić przed miejscem docelowym (albo jak najmniej spocić)
  6. …i oczywiście rower wyposażony w błotniki, sprawne hamulce.

Jazda rowerem zimą jest przyjemna, jeśli człowiek jedzie sensownie, po kilku jazdach czuję się swobodnie, jakbym miał ze 10 lat mniej, ale są także minusy. Moje osiedle (i pobliskie biuro też) położone jest na wzgórzu, centrum miasta w dolinie – zjazd do centrum jest bardzo przyjemny i szybki, dopedałowanie z powrotem sprawia, że jestem mniej, lub bardziej spocony. Jeśli się śpieszę to bardziej – a to bardzo niekomfortowe przez np. spotkaniem z klientem.

1280px-Bike_(3586544974)

Mniejszym minusem jest „strata wizerunkowa”. (Pracuje jednak na własny rachunek i opinie malkontentów spływają po mnie jak po kaczce.) Wciąż panuje przekonanie, nawet wśród młodych ludzi, że zimą rowerem jeżdżą tylko emeryci, których nie stać na samochód oraz menele wybierający puszki ze śmietników.

No bo jak to tak zimą można?