Czy zastanawialiście się kiedyś nad szerszym aspektem słynnej „delegalizacji drożdżówki” w szkolnych sklepikach? Myślę, że ten temat jest wart dyskusji, bo bynajmniej nie chodzi w nim o dobro i zdrowie dzieci. Poza tym, chyba tylko totalny naiwniak uwierzy, że taki zakaz powstrzyma dzieci przed jedzeniem słodyczy.
Ważnym aspektem walki establishmentu z drożdżówkami w szkolnych sklepikach jest to, że te sklepiki są w 99,9% własnością drobnych handlowców – zwykłych Polaków, którzy czasem usiłują związać koniec z końcem i których postanowiono się pozbyć (najlepiej niech wyjadą sobie do Anglii). Prawie żaden sklepik nie utrzyma się sprzedając wodę i surówkę z marchewki, zatem delegalizacja drożdżówki w większości przypadków oznacza zamknięcie sklepiku i przy okazji „pozbycie się” najbardziej niewdzięcznego i trudnego wyborcy – wolnego i niezależnego przedsiębiorcy.
Drugi ważny aspekt jest taki: Dziecko nie ma kupić sobie lizaka i drożdżówki (wypiekanej w lokalnej piekarni) w szkolnym sklepiku będącym własnością Polaka, ono – po drodze do szkoły, czy na długiej przerwie – ma kupić chemiczną drożdżówkę w pobliskim dyskoncie spożywczym lub supermarkecie najlepiej będącym własnością zagranicznych korporacji, z gotowego ciasta naszpikowanego chemią sprowadzanego nie wiadomo skąd. (W moim mieście takich marketów i dyskontów jest po kilka na każdym osiedlu i one prawie totalnie „zagłuszyły” lokalny polski handel – otwierają się kolejne mimo dużego nasycenia rynku.).
Uważam, że zagraniczne sieci handlowe lobbują na rzecz optymalnych dla nich rozwiązań i nie jest to bynajmniej element teorii spiskowej, ale zwykłe działanie lobbyingowe. Ot, biznes jak co dzień. Walka z konkurencją, sponsoring… Nie wierzysz? Tylko zobacz jak w ostatnim roku/półroczu poprzedzającym delegalizację drożdżówek w szkołach rozbudowano działy „piekarnicze” w dyskontach i małych marketach spożywczych w pobliżu szkół. Wszystko zanim oficjalnie ogłoszono decyzję o szkolnych sklepikach.
Wyjdź, zobacz, przypomnij sobie jaki wybór był wcześniej – jaki jest teraz. przekonaj się na własne oczy.
Aspekt rodzicielski:
Ponieważ sam jestem rodzicem i nie zgadzam się z „delegalizacją” słodyczy i drożdżówek w szkolnych sklepikach zrobiłem spontanicznie mema, który rozszedł się po internecie, zebrał całkiem sporo udostępnień i żniwo dyskusji. Jeśli chcesz to sobie go skopiuj i wrzuć u siebie.
Bezpośredni link: http://oszczedzanie.biz/wp-content/uploads/2015/10/legalizacja.jpg
To jest tylko i wyłącznie moja decyzja, czy pozwolę dziecku drożdżówkę, czy lizaka zjeść i władzy nic do tego. Władza nie powinna podważać mojego autorytetu jako ojca.
Ty nie posiadasz elementarnej świadomości politycznej i poczucia odpowiedzialności. Przepisy zostały wprowadzone przede wszystkim dla naszego wspólnego dobra, aby dzieci nie były grubaskami. Czy ty zdajesz sobie sprawy ile budżet państwa kosztuje potem leczenie otyłości?
Pani premier i tak była zbyt łagodna, ponieważ według mnie produkty szkodliwe, takie jak słodycze czy produkty mięsne powinny być obłożone akcyzą tak samo jak papierosy czy alkohol.
moja świadomość polityczna mówi, że sposób żywienia mojej rodziny jest czymś. co absolutnie nie leży w domenie państwa
pani Kopacz nie jest moją matką ani żoną i nie ona urzęduje w mojej kuchni (na szczęście, uff..)
w związku z powyższym chciałbym tę przemiłą wymianę zdań o świadomości politycznej zamknąć słowami nikogo innego jak córki Pani Premier: http://cdn16.se.smcloud.net/t/photos/t/347532/nikt-nie-bedzie-sterowal-moja-mama_22775334.jpg
każdy polski uczeń powinien się tych słów nauczyć
Może jest to faktycznie jakiś cios dla małego biznesu w szkołach, ale w biznesie tak już jest, że trzeba się ciągle dostosowywać do zmieniających się warunków i nic nie ma na stałe. Chyba żaden zdrowo myślący przedsiębiorca nie otwiera firmy zakładając, że będzie ją tak samo prowadził przez 5 czy 10lat. Nie ma możliwości sprzedaży słodyczy? Mogą zaoferować zdrową ciekawą żywność, wcześniej ją w szkole promując. Wykazania się pomysłami pewnie mają mnóstwo, zależy to od ich inwencji. Najlepsi poradzą sobie najlepiej.
Spójrz poza tym na drugą stronę medalu. Jak wygląda nasze społeczeństwo, jak wyglądają ludzie na ulicach? Sorry, nie chcę nikogo obrazić, ale nasze ulice wsi i miast zaczynają przypominać wypas spaślaków jak w USA.
owszem, wyglądają jak piszesz, ale droga do tego nie wiedzie przez totalitarne zakazy i nakazy godne jakiegoś dyktatora kraju trzeciego świata, tylko przez edukację i motywację, co jako autor drugiego bloga – http://www.dlafaceta.biz – właśnie robię
mam o sobie, czego nie ukrywam, wysokie mniemanie – także wysokie mniemanie mam o poziomie inteligencji Czytelników tego bloga i zapewne, poza przypadkowymi gośćmi, każdy zgodzi się tu, że my nie jesteśmy imbecylami, którym rząd może mówić ile papu mają wkładać do dziubka i kiedy
słowem, jeśli ktoś siebie i swoje dzieci ześwini jak tucznika, bo np. w słoneczną niedzielę szkoda czasu na spacer, tylko meczyk, paczka czipsów i browar – a dla dzieciaka kolejny pączek do ręki zamiast kolacji, fejsbuk i gry komputerowe do zaśnięcia to jest jego suwerenna decyzja i jego wina…
nie pomoże tu faszystowski zakaz drożdżówek w szkole, bo takie „zapączkowane” dziecko i tak kupi jeszcze gorszy badziew dietetyczny w pobliskim dyskoncie spożywczym
działać globalnie?
jedyne co tu pomoże to chyba zaczipowanie wszystkich obywateli jak świń w eksperymentalnej hodowli – czy Ty tego chcesz? dasz się i swoje potomstwo zaczipować i kontrolować przez WiFi władzy?
W szkole mojej córki drożdżówka zmieniła nazwę na „bułka z owocem” (lub też, makiem, serem, budyniem) i sprzedaje sę jak „ciepłe bułeczki”…
jeszcze coś innego mi się przypomniało, mój Ojciec, powszechnie w rodzinie zwany swoim drugim imieniem… jako Roman… od 1 klasy podstawówki w swojej małej mieścince dostawał od Ś.P. Babci pieniądze na słodką drożdżówkę w piekarni, akurat tuż pod swoją szkołą
jadł drożdżówki w podstawówce, w technikum, na studiach… a w międzyczasie zrobił karierę sportową (zawodową), w czym jak widać słodkości i drożdżówki mu nie zaszkodziły…
😉