Czy moja krytyka Facebooka jako codziennego narzędzia jest uzasadniona? Dziś pokażę Wam jeden z argumentów to popierających. Moje konto FB jeszcze istnieje, choć jest już prawie puste i zostało mi jeszcze trochę ludzi do podrzucenia nowego kontaktu, muszę podłączyć pod automat publikację postów na fanpage i będę mógł praktycznie zapomnieć o FB…
Wchodzę jednak po tygodniu nieobecności na główną ścianę z wiadomościami, przewijam i co widzę.
Dość głupawy wpis na miejskiej grupie.
Drastyczną przemoc. Sami rozumiecie, że zostawię zrzut ekranu w tej postaci.
Jakiegoś Kunta-Kinte szamającego zupę z małpy. Pozwólcie, że najbardziej drastyczne elementy wycinam.
Czy ja specjalnie dobrałem te materiały i czy to nie jest pełna treść ściany FB? Tak, dokładnie tak, prawda. To jest około 1/3 tego co mi się wyświetliło po pierwszym ruchu myszką. Pozostała część to była polityka, czego nie chcę nigdy czytać, ale mimo blokowania mi się wyświetla. Dostałem także wpis o Biedroniu i dyskusję okraszoną dyskusją o jego orientacji łóżkowej… jakby mnie to w ogóle obchodziło. Tylko jeden wpis był jakiś sensowny, art. o finansach.
FB się skończył, to jakieś szambo. Żadnej z wyświetlanych treści „nie zamawiałem”, a algorytm FB po dziesiątkach moich blokad treści powinien się już nauczyć czego nie chcę….
Niestety, jest rzeka ścieków zamiast strumienia wiadomości.
Dla kontrastu, włączam zwykłą ścianę z wiadomościami Google na telefonie (aplikacja Google) i dostaję treść z sensem i 100% zgodną z moimi zainteresowaniami:
Podobnie jest na każdym zrzucie ekranu, który mógłbym wykonać z domyślnego strumienia wiadomości z telefonu. To ma sens, FB nie ma sensu.
Co Ty o tym myślisz?
Jest to pozornie dobre. Jeśli algorytmy nauczają się tego co lubisz, będziesz dostawać *tylko* to co lubisz. Zamkniesz się w bańce informacyjnej, jednocześnie będziesz pogłębiać tzw. efekt potwierdzenia w sprawach które wymagałyby weryfikacji…
Ale to tylko moje zdanie